Utwór „Tamte panienki”, w poruszającym wykonaniu Artura Drzewieckiego, a oryginalnie napisany zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej przez Andrzeja Brzeskiego, to głęboka refleksja nad upływem czasu, młodzieńczymi wyborami i nieuchronnym żalem, który towarzyszy starości. Piosenka, która w interpretacji Drzewieckiego została uhonorowana nagrodą publiczności na festiwalu OPPA, maluje obraz mężczyzny u kresu życia, bilansującego swoje minione lata i z zaskoczeniem (dla samego siebie) odkrywającego, czego naprawdę mu szkoda.
Narrator rozpoczyna od stwierdzenia, że „Z wiekiem się zmienia swój punkt widzenia, dystans się łapie”. To uniwersalna prawda o dojrzewaniu, o zrzucaniu z siebie młodzieńczych ideologii i zrywów („Człowiek wyrasta z nośnego hasła i znaczka w klapie”). Jednak to nie dawne polityczne czy społeczne zaangażowanie jest obiektem jego tęsknoty. Dziś, gdy fizyczne dolegliwości stają się codziennością („Dziś kiedy w piersi serce mnie kłuje na stromych schodach”), jego żal koncentruje się na zupełnie innej sferze życia. To nie „wierszy dawnych żałuje”, ale „tylko mi szkoda / Tamtej panienki”.
Kolejne zwrotki są niczym rekapitulacja zmarnowanych szans. Z niezwykłą precyzją, a zarazem autoironią, podmiot liryczny wylicza sytuacje, w których miłość, czułość i fizyczna bliskość zostały poświęcone na ołtarzu muzyki i poezji. Wspomniane są konkretne, kultowe postaci świata bardów i piosenki autorskiej: smutny Dylan, Paul Simon i Garfunkel, Cat Stevens, Jacques Brel, Bułat Okudżawa, Leonard Cohen oraz Włodzimierz Wysocki. Te nazwiska to świadectwo głębokiego zanurzenia narratora w kulturę, która ukształtowała jego młodość. Grał na gitarze, śpiewał, recytował, oddawał się sztuce z pasją godną podziwu. Problem w tym, że te artystyczne uniesienia całkowicie przesłoniły mu to, co dziś wydaje się znacznie cenniejsze: ludzkie ciepło, intymność i proste, fizyczne gesty. „Tamtej panienki której nie tknąłem, choć było wino i lampy krąg”, „Tamtej panienki co rozpalona próżno czekała na jakiś gest”, „Tamtej panienki co była chętna, gdy nocny pociąg pędził na Hel”, „Tamtej panienki co w gęstej trawie miała ochotę na wstępną grę”. W każdej z tych sytuacji, zamiast odwzajemnić uczucia, narrator serwował jej... piosenkę. Wskazuje to na pewien rodzaj naiwności, a może idealizmu artystycznego, który w młodym wieku wydawał się priorytetem, a z perspektywy starości urasta do rangi fatalnego błędu.
Utwór staje się tym bardziej gorzki, gdy narrator zderza swoją przeszłość z teraźniejszością. Ironiczne uwagi na temat współczesnej sceny muzycznej („Niech dziś was męczy Rafał Brzozowski i Kamil Bednarek / Niech tam rozkwita w całym narodzie na „Mam Talent” moda”) podkreślają jego dystans do zmieniających się trendów i jednocześnie akcentują stałość jego własnych, głębokich i nieodwracalnych już, żalów. „Mnie już z tą modą iść nie wypada, tylko mi szkoda” – to stwierdzenie z jednej strony rezygnacja, z drugiej utwierdzenie się w przekonaniu o słuszności swoich, choć spóźnionych, refleksji.
Finałowe wersy są kwintesencją przekazu: „Dziś ciężko wchodząc na czwarte piętro proszę o tlen / Wy mi nie mówcie czego żałować bo ja sam wiem”. Starzejące się ciało, schorowane serce, brak włosów – wszystko to fizyczne manifestacje upływającego czasu. To one stanowią kontrapunkt dla artystycznych uniesień młodości. Narrator nie potrzebuje pouczeń, jego bolesne doświadczenie jest wystarczającym przewodnikiem. Przesłanie jest jasne: choć pasja jest ważna, czasem warto na chwilę odłożyć gitarę czy książkę poezji, aby po prostu być z drugim człowiekiem. Żal, jaki pozostaje po „tamtych panienkach”, jest dowodem na to, że prawdziwe, ludzkie więzi i bliskość, często niedoceniane w młodości, stają się bezcenne w perspektywie starości.
Utwór Artura Drzewieckiego, mimo melancholijnego tonu, jest pięknym przypomnieniem o tym, co w życiu naprawdę ma znaczenie i swoistą przestrogą przed przesadnym idealizowaniem jednych sfer życia kosztem innych. Jest hymnem na cześć tego, co ulotne, niepowtarzalne i ludzkie, a co zbyt często umyka w pogoni za innymi wartościami.