Piosenka "Szepty, Krzyki" Słonia z albumu Redrum (wydanego 11 grudnia 2020 roku) to mroczna, psychologiczna opowieść utrzymana w konwencji horrorcore'u, gatunku, którego Słoń jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych przedstawicieli w Polsce. Utwór ten, wraz z "Amore Amore", został określony jako wykorzystujący elementy fantastyczne i przyjmujący formę opowieści z morałem. Sam Słoń przyznał, że "Szepty, Krzyki" był najtrudniejszym numerem do zrealizowania na Redrumie, zarówno pod względem rapu, jak i aranżacji, a jego pisanie mogło trwać nawet do trzech tygodni. Pierwotnie miał mieć nieco inną budowę i był częściowo napisany już w 2015 roku.
Utwór rozpoczyna się od introsu stylizowanego na nagranie sesji terapeutycznej, gdzie pacjent, który jest zarazem narratorem, opisuje swoje doświadczenia z halucynacjami, gdy "tabletki przestają działać". Ten zabieg natychmiast wprowadza słuchacza w świat chorej psychiki i daje jasny sygnał, że czeka nas historia osoby cierpiącej na chorobę psychiczną, leczonej farmakologicznie, która spotyka się z psychiatrą. Już na samym początku pojawiają się obrazy "ludzi z moich snów" tańczących wokół "sterty kości", z "czarnymi dłońmi i czarnymi językami", co buduje atmosferę grozy i szaleństwa.
W pierwszej zwrotce Słoń cofa się do korzeni problemu, opisując traumatyczne wydarzenie z dzieciństwa – seans wywoływania duchów na strychu, podczas urodzin 11-letniego kolegi. To tam dochodzi do omdlenia protagonisty i jego pierwszej hospitalizacji. Lekarze uspokajają, tłumacząc to krwiakiem i omdleniami typowymi dla wieku, ale to wydarzenie jest dla narratora początkiem domina. Zaczyna być unikany przez rówieśników i nauczycieli, czuje się izolowany, jakby "świat o mnie zapomniał". To poczucie odrzucenia pogłębia jego samotność i otwiera drogę dla postępującej psychozy. Szepty wiatru, a następnie jęki umarłych, które "wpełzły mi do czaszki", stają się jego nową rzeczywistością. Kolejna wizyta w szpitalu i tabletki nasenne to próba stłumienia narastających objawów. Narrator czuje, że w jego głowie rodzi się nowa tożsamość, a jego rodzice nazywają go dziwadłem. Halucynacje stają się coraz bardziej konkretne: jedzenie cuchnie "truchłem", pojawia się obsesyjne mycie rąk do krwi, a w końcu "głos w mojej głowie" zaczyna przybierać postać bliżej nieokreślonej dziewczynki lub chłopca z "dwiema parami oczu". Ten głos gnębi go przez lata, nakazując kroczenie ścieżką Lewej Ręki i kłamanie lekarzom, by móc opuścić zakład, w którym spędził dwie dekady, dożywając trzydziestki.
Mostek (Bridge) to ironiczne pożegnanie z psychiatrą, który cieszy się z poprawy stanu pacjenta, nieświadomy, że protagonistę czeka "nowa droga życia" pełna jeszcze większych cierpień.
Druga zwrotka to eskalacja horroru po wyjściu ze szpitala. Czterooka postać ze snów odwiedza go coraz częściej, nakazując rozbijanie okien i połykanie tłuczonego szkła. Narrator wymiotuje krwią i boi się zasnąć, bo postać z moich koszmarów już nie jest jedynym mówcą. Paranoja rośnie, widzi cienie i kogoś obok w lustrze, czuje się obserwowany, nawet przez twarz w oknie na czwartym piętrze. Desperacko próbuje zagłuszyć głosy alkoholem i narkotykami, staje się żywym nadajnikiem dla umarłych. Dziecięcy płacz z szafy, samoistnie otwierające się szuflady – wszystko to świadczy o całkowitej utracie kontroli nad rzeczywistością. Jego psychika pęka, a on sam wygląda jak kloszard. Powracający sen o korytarzu setek rąk symbolizuje jego uwięzienie. Jest tak zdesperowany, że na pytanie "co tam?" odpowiada z przerażającą szczerością o upiorze zwisającym z sufitu. Czterooki skraca dystans, pojawiając się w odbiciu kałuż i wystaw, a narrator wie, że najgorsze dopiero miało nadejść.
Ostatnia zwrotka to tragiczny finał. Narrator budzi się w mlecznej bieli szpitala, czuje dziwne uczucie lekkości, a w pamięci ma jedynie otwarte okno i czyjeś popchnięcie. Lekarka informuje go o paraliżu od szyi w dół. Zostaje uwięziony we własnym ciele, niemogący krzyczeć ani poruszyć palcem, miotając się bezdźwięcznie. W tej totalnej bezsilności największą torturą jest nieruchomo stojące naprzeciwko łóżka czterookie coś, które przygląda się jego katorgze. Głos w głowie przyzywa innych, a ich krzyk zdarty od płaczu wbija mu się w mózg jak szpilki. Umysł protagonisty wchłania szaleństwo, skazany na horroryczną stagnację do końca swych dni.
Utwór kończy się przestrogą Słonia: "nie igrajcie nigdy z czymś, czego nie rozumiecie". To moralizatorskie przesłanie jest charakterystyczne dla twórczości rapera, który często wykorzystuje motywy grozy nie tylko do szokowania, ale i do przekazania głębszych treści. "Szepty, Krzyki" to piosenka o stopniowym popadaniu w chorobę psychiczną, odrzuceniu społecznym i ostatecznym uwięzieniu we własnym ciele, gdzie świat realny miesza się z koszmarami, prowadząc do tragicznego końca. Słoń po raz kolejny udowadnia swoje mistrzostwo w technice i budowaniu mrocznej, wciągającej narracji, sprawiając, że wyobraźnia słuchacza funkcjonuje na najwyższych obrotach.